Dziś mija 77 lat od rozpoczęcia operacji „Market Garden”, która była największą operacją z udziałem wojsk powietrznodesantowych. Rozpoczęła się w ciepłe niedzielne południe 17 września 1944 r. na terytorium okupowanej Holandii i ostatecznie zakończyła się bolesną porażką aliantów (26 września).
Zaplanował ją marszałek Montgomery, który stojąc na czele 21. Grupy Armii, rywalizował z dowódcą amerykańskiej 3. Armii generałem Pattonem o to, kto pierwszy dotrze do terenów przemysłowych III Rzeszy. Mimo ogromnego ryzyka, Montgomery przekonał do jej przeprowadzenia naczelnego dowódcę alianckich wojsk ekspedycyjnych, generała Eisenhowera. Niemniej jej założenia faktycznie okazały się zbyt ambitne. Dodatkowo alianci mieli pecha do pogody, co znacznie zmniejszyło efekt zaskoczenia i zlekceważono obecność w okolicy niemieckich oddziałów pancernych zakładając, że są zbyt przetrzebione, aby być realnym zagrożeniem.
Co prawda aliantom udało się przejąć kontrolę nad pierwszymi mostami, ale nie zdołali połączyć swoich sił, co doprowadziło do klęski, a niemiecka kontrofensywa unicestwiła odciętą brytyjską I Dywizję Powietrznodesantową, która nie miała szans w walce z oddziałami pancernymi. Zaciekle walczący Niemcy spowodowali większe straty od tych, które alianci ponieśli podczas lądowania w Normandii. Poza tym Niemcom udało się wysadzić w powietrze kilka kluczowych mostów zanim alianci zdołali je zająć.
Po pięknym skoku i prawie 18 dniach pełnych wrażeń w Holandii wróciłem do krainy łagodności i goryczy, głównie dzięki uprzejmości Wermachtu, którego pocisk przeszył moją prawą łydkę. Miałem szczęście, że udało mi się ujść z życiem.
Holandia, bez względu na Niemców, jest wspaniałym krajem. Chociaż holenderski ruch oporu nie zdobył nawet 1/10 rozgłosu jaki miał francuski F.F.S., którego nawiasem mówiąc ani razu nie widziałem w Normandii, ale okazał się bardziej pomocny niż Francuzi. Przywódca ruchu oporu dołączył do nas w strefie zrzutu i nadal jest z nami; w prawie każdej kompanii liniowej jest co najmniej dwóch holenderskich ochotników, którzy dołączyli do nas, aby zabijać Niemców i uczestniczyli w każdej walce.
Jeśli chodzi o przeciętnych ludzi, dali nam wszystko. Kiedy szliśmy przez wioskę, miejscowi częstowali nas gorącą kawą, zimnym piwem, świeżym mlekiem oraz wszelkimi dostępnymi owocami: jabłkami, gruszkami i brzoskwiniami. Starzy farmerzy sami, nieproszeni o to, pomagali nam kopać okopy. Wspaniali ludzie.
Sam kraj wywarł na mnie pozytywne wrażenie jako bardzo bogate, bardzo postępowe, bardzo nowoczesne i bardzo czyste państwo. Wydawało się, że na żyznej czarnej ziemi mogło wyrosnąć wszystko, wszędzie było pełno świeżego mleka (doiliśmy lokalne krowy, gdy tylko była do tego okazja), wszystkie miasta były nowe i pięknie zaprojektowane do komfortowego życia. Wszystko tu było lepsze niż w Anglii, że aż zapierało dech w piersiach. Holandia o lata wyprzedza Wielką Brytanię.
Nasze doświadczenie bojowe w tym cudownym kraju zaczęło się bardzo łatwo, ale w miarę upływu czasu było coraz ciężej, aż w końcu, w dniu, w którym zostałem trafiony, Niemcy kontratakowali ze wsparciem zaciekłej artylerii, która rozpętała piekło. Zostałem ranny w samą porę, aby uciec przed najgorszym.
Teraz jestem w tym samym szpitalu, z którego korzystałem po Francji. Lekarz powiedział mi, ze wszystko będzie dobrze i wrócę do pełni sił za dwa tygodnie.
(List Davida Kenyona Webstera do rodziców z dnia 8 października 1944 r.)
Webster urodził się w Nowym Jorku. Przed wojną studiował angielską literaturę na Harvardzie, lecz przed ukończeniem studiów zgłosił się na ochotnika do spadochroniarzy. Należał do zamożnej i wpływowej rodziny i bez problemu mógł dostać bezpieczny przydział oficerski na tyłach, ale uparł się, że chce na własne oczy zobaczyć jak wygląda wojna z perspektywy żołnierza służącego na linii frontu. Webster miał zacięcie pisarskie i chciał napisać książkę o życiu na linii frontu.
Został ranny w Normandii, ale wykurował się na tyle szybko, aby zdążyć na udział w operacji "Market-Garden". Niemniej ranę odniesioną w Holandii zaleczył dopiero w lutym 1945 r., więc ominęła go krwawa kampania w Ardenach.
Po wojnie pracował jako dziennikarz i znalazł sobie nietypowe hobby: zaczął studiować oceanografię i biologię morską. Stał się fanatykiem rekinów i to go zgubiło. 9 września 1961 r. wyruszył na połów rekinów. Nie powrócił z tej wyprawy. Następnego dnia znaleziono jego łódź dryfującą kilka kilometrów od brzegu. Brakowało steru, wiosła i... Webstera. Chociaż jego ciała nigdy nie znaleziono, został uznany za zmarłego.
Książki. Za życia Webster próbował bezskutecznie książkę o rekinach (Myth and maneater: The story of the shark). Udało się to dopiero jego żonie dwa lata po jego śmierci. Odniosła spory sukces po premierze kinowej pierwszej części Szczęk w 1975 r.
Z kolei jego wojenne wspomnienia zostały wydane pod tytułem Kompania spadochronowa. Wspomnienia żołnierza piechoty spadochronowej od D-Day do upadku III Rzeszy dopiero w 1994 r., dzięki Stephanowi Ambrose'owi, który i napisał przedsłowie do niej.
Kompania spadochronowa nie jest książką o bohaterskich czynach na polu walki, lecz pamiętnikiem pisanym z perspektywy zwykłego szeregowego żołnierza liniowego. Zamiast heroizmu uświadczymy ponurej frontowej rzeczywistości, strachu przed śmiercią, sporo chlania, trochę ruchania, ale przede wszystkim przemyślenia zwykłego człowieka, o wojnie (która na dodatek odmieniła oblicze świata). Sam Webster często podkreśla, że nie nawidził armii, dlatego nigdy nie zgłaszał się do zadań na ochotnika. Niemniej jego negatywny stosunek do Niemców uległ zmianie. Początkowa nienawiść za destrukcyjną naturę, apogeum której nastąpiło przy okazji wyzwalania niemieckiego obozu zagłady w kwietniu 1945 r. Niemniej podczas pełnienia "służby" okupacyjnej dostrzegł, że Niemicy są pracowici, ambitni, zdyscyplinowani i porządni (tj. nie są brudasami jak Francuzi).
Kompania Braci. Produkcja HBO poświęciła mu odcinek 8. Ostatni Patrol (Last Patrol). Serialowy Webster po wyleczeniu ran z Holandii dołączył do kompanii E w Haguenau i przekonał Speirsa i Wintersa, aby zastąpił wyczerpanego Malarkey'ego w patrolu na drugi brzegi rzeki, który miał za zadanie pojmać jeńców. Jak było w rzeczywistości?
Czułem się winny. Po dwóch miesiącach w szpitalu i dwóch miesiącach w ośrodku uzupełnień wróciłem do jednostki i pozwoliłem człowiekowi, który nie był na urlopie prawie od siedemdziesięciu dni, iść na patrol, choć sam powinienem się zgłosić. Patrol musiał sforsować rwący strumień, a Winn nie umiał pływać. Jeśli zginie to przeze mnie. (Kompania Spadochronowa)
Tłumaczem grupy wypadowej był Forrest Guth, a Webster, wraz z Marshem, ubezpieczał tyły przy karabinie maszynowym, co uznał za najbardziej bohaterską misję, ponieważ znajdował się na odsłoniętej pozycji i w razie konieczności osłaniania kolegów, chociaż jego pozycja łatwo zostałaby wykryta przed obsługę niemieckiego działa samobieżnego i byłoby to równoważne z śmiercią. Na szczęście obyło się bez konieczności użycia karabinu.
Główna (pierwsza) ilustracja: Webster podczas wyzwalania Eindhoven.
Pozostałe grafiki:Strona internetowa upamiętniająca Webstera
"Chociaż holenderski ruch oporu nie zdobył nawet 1/10 rozgłosu jaki miał francuski F.F.S., którego nawiasem mówiąc ani razu nie widziałem w Normandii, ale okazał się bardziej pomocny niż Francuzi"
OdpowiedzUsuńNo i w dalszym ciągu w zbiorowej świadomości na świecie "ruch oporu w czasie II Wojny Światowej" to Francuzi i koniec. O holenderskim akurat za dużo nie wiem, ale jakby nie patrzeć, nasze Państwo Podziemne było dużo bardziej rozbudowane osławionego francuskiego ruchu oporu... no a żeby nie popadać w polonocentryzm - o jugosławiańskiej partyzantce, która samodzielnie wyzwoliła kraj też pewnie na Zachodzie mało kto słyszał.
Co do Webstera - to trochę paradoks, że zgłosił się na ochotnika do wojska, a nawet specjalnie chciał służyć na froncie, nie na tyłach... chociaż nienawidził armii, a podczas służby unikał zadań. Czy w trakcie mu się odmieniło?
Nie ma to jak dobry PR. Złośliwi twierdzą majstersztykiem Austriaków było "adoptowanie" Mozarta i "sprzedanie" Hitlera Niemcom ;) Amerykańcy żołnierze byli dość krytyczni wobec wobec Francuzów (lenie i brudasy; nie byli w stanie uprzątnąć krów, które zginęły podczas walk w wakacje '44 do czasu zakończenia wojny). Z drugiej strony brak wielkiego entuzjazmu ze strony Francuzów wobec Amerykanów może wynikać z tego, że Jankesi przynieśli za sobą wojenną zawieruchę (po wyzwoleniu Caen niewiele zostało z miasta).
UsuńCo do Webstera - myślę, że miał inne wyobrażenie o tym jak wygląda armia i wojna. Stąd jego wspomnienia są pełne goryczy. Tak sobie myślę, że w przerysowanej wersji Webstera mamy w Szeregowcu Ryanie (tłumacz, który poszedł ma misję z maszyna do pisania).